Na początku nie było zdania. Nie było nawet myśli, którą można by nazwać. Było tylko
napięcie – głębokie, ciche, rozlane w ciele tak bardzo, że stało się niewidzialne.
To nie był stres. To było coś innego. Zesztywnienie, które nie pojawiło się nagle, ale
narastało – latami, tygodniami, codziennością. Ciało nie dawało alarmu. Ciało po prostu...
przestawało być domem.
Wciąż działałam. Organizowałam. Prowadziłam. Tworzyłam. Ale gdzieś pomiędzy –
przestałam czuć. Nie dramatycznie. Po prostu odsunęłam się od siebie. Odczuwanie stało się
luksusem, na który nie było czasu.
Zamrożenie nie przyszło gwałtownie. Przyszło po cichu – z lęku, ze zmęczenia, z napięcia,
które miało mnie chronić. Z rytmu działania, który nie przewidywał zatrzymania. Z ciała,
które coraz rzadziej było pytane: „jak się masz?”
Przestałam wiedzieć, czy jestem głodna. Czy jestem spięta. Czy jestem zmęczona. Zamiast
tego wiedziałam, co jest do zrobienia. Kiedy zaczyna się szkoła. Jakie terminy są w
kalendarzu. Jak szybko trzeba wysłać przelew. Jakie zadania ma zrealizować moje ciało –
nie ja.
Ciało stawało się zbiorem funkcji – do zarządzania. A przecież miało być przestrzenią życia.
Bliskości. Prawdy. Wrażliwości. Tego, co naprawdę moje.
Zanim zaczęłam się ruszać – zaczęłam się zatrzymywać. Po raz pierwszy od dawna. Nie
spektakularnie. Po prostu siedziałam. Bez celu. I czułam, jak wszystko we mnie się buntuje.
Ciało, które było przez lata narzędziem, nie potrafi nagle zaufać. Nie chce się otworzyć,
kiedy tyle razy nie zostało usłyszane. Najpierw musi poczuć, że to nie kolejny „projekt
rozwoju”. Że naprawdę jestem gotowa je przyjąć – nie tylko wtedy, gdy jest silne, sprężyste,
pełne energii.
Zaczęło się od małych momentów. Oddech, który w końcu docierał do brzucha. Dłoń, którą
położyłam na klatce piersiowej i czułam, że jestem. Spacer bez celu, ale z czuciem stóp na
ziemi.
Zaczęłam słyszeć. Nie myśli – ciało. Brzuch mówił napięciem. Szyja mówiła drżeniem. Głowa
– ciszą, w której było za dużo. I serce… serce chciało miękkości.
Świadoma praca z ciałem to nie metoda. To spotkanie. Ze sobą – zanim jeszcze pojawi się
opowieść, po co to wszystko. To uznanie dla tej wersji mnie, która nie musi być gotowa,
piękna, ani silna. Wystarczy, że jestem.
Zanim pojawiło się słowo – było ciało. Była pamięć. Było drżenie, sztywność, zatrzymany
ruch. Ale pod tym wszystkim – była kobieta. I ta kobieta… czekała na mnie.
Czy Ty też nie czujesz już różnicy między zmęczeniem a zamrożeniem? Czy Twoje ciało nie
odzywa się do Ciebie – ale tylko dlatego, że dawno przestałaś je pytać?
Jeśli to o Tobie – nie jesteś sama. Można wracać powoli. Nie przez cel. Przez obecność. Przez
ciało. Krok po kroku – zanim pojawi się słowo.
Jeśli chcesz się przy mnie zatrzymać – będę obok. W ciszy. W ruchu. W łagodnym pytaniu:
„co dziś czujesz naprawdę?”
Media społecznościowe
A website created in the WebWave website builder.