białą i czerwoną karetkę zaparkowaną na szarym chodniku
04 października 2025

Z ciała do życia

Depresja nie zawsze wygląda jak łzy.

Czasem wygląda jak zrobiona kawa i uśmiech do dziecka – mimo że w środku nie ma nic.

 

To nie „słabość”. To nie „brak wdzięczności”.

To biochemia, trauma, zmęczenie.

To ciało, które mówi: „Już nie dam rady udawać, że wszystko jest okej.”

 

 

Był taki moment, w którym nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Chciałam – ale ciało odmawiało współpracy. W środku czułam ścianę. Zamiast ulgi – zderzenie z czymś, czego nie dało się przejść.

 

Wtedy pierwszy raz poczułam, jak bardzo ruch nie jest oczywisty. I jak wiele emocji może się w nim zatrzymać.

 

Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie miałam odpowiedzi.

Ale miałam czas. I dałam sobie uwagę. Bez presji. Bez przymusu.

Zatrzymałam się. I nauczyłam się być z tym, czego nie rozumiem.

 

Depresja przyszła powoli.

 

Najpierw zmęczenie, którego nie potrafiłam wytłumaczyć.

Potem smutek – lepki, ciężki, jak mgła.

A później lęk, który zamykał mnie we własnych myślach.

 

Ciało, które wcześniej było dla mnie źródłem życia i radości, stało się obce. Martwe. Nie moje.

 

Zaczęłam od oddechu

 

Nie od ćwiczeń. Nie od zmian.

Tylko od oddechu.

 

Obserwowałam, gdzie go czuję – w klatce piersiowej, brzuchu, gardle.

Był płytki, niemal niewidoczny.

Ale z czasem każdy wydech przynosił ulgę.

Każdy wdech przypominał, że jest we mnie jakaś przestrzeń.

 

Najpierw minimalny. Prawie niewidoczny.

Ale coś się zaczęło poruszać – nie tylko w ciele, ale we mnie.

Nie musiałam kontrolować.

Ciało samo zaczynało szukać swojej drogi.

 

Na początku moje ruchy były małe, ostrożne.

Jakby ciało nie chciało wychodzić poza znane granice.

 

Z czasem zaczęłam sięgać dalej.

Ręką. Głową. Myślą.

Nie od razu.

Najpierw był lęk, potem ciekawość, a dopiero potem – pozwolenie.

 

Ruch stał się moim językiem, moim powrotem do siebie.

Ciałem, które opowiadało moją historię.

Nie trzeba było słów – wystarczyło, że byłam z tym, co się pojawiało.

 

Każdy ruch był jak gest:

„Tu jestem.”

„Jestem gotowa wracać.”

„Nie muszę rozumieć – wystarczy, że czuję.”

 

Gest akceptacji i pierwszy krok

 

Ten moment nie był spektakularny.

To nie było „przebudzenie”.

To było ledwie wyczuwalne przesunięcie. Może oddech. Może rozluźnienie ramion.

 

A potem – pierwszy krok.

Nie pewny. Nie mocny.

Ale prawdziwy.

 

Jakby ciało powiedziało:

„Możesz. Już możesz.”

 

Dziś wiem, że każda zmiana zaczyna się od jednego, cichego gestu.

Nie trzeba robić wiele.

Wystarczy zacząć.

Wystarczy zauważyć, że nawet w największym zatrzymaniu – życie nadal pulsuje.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Media społecznościowe

A website created in the WebWave website builder.